Urodził się w Ulm w dosyć zamożnej żydowskiej rodzine w czwartej ćwierci XIX wieku. Od dziecka fascynował się rozmaitymi zjawiskami fizycznymi, dobrze dawał sobie radę ze szkolną matematyką. W tej historii nie dzieje sie nic szczególnego – szkoła jedna, druga, w końcu Politechnika w Zurychu. Jeszcze nie wygląda to na poczatek ciekawej biografii. Albert Einstein doczekał się ich jednak co najmniej kilku. A teraz mamy kolejną – Zakochany Einstein z polskim podtytułem Życie z Milevą. Jest zatem okazja, by poznać prywatne życie, może nawet jakieś intymne sekrety wielkiego uczonego. Tytuł angielski – oprócz miłości przypomina jednak, że mówimy o fizyku. Zamiast Życia z Milevą w oryginale widnieje bowiem Scientific Romance. Owszem, romans, ale naukowy.
Czytając książkę o życiu prywatnym Einsteina – tak – poznamy jego przyzwyczajenia, dowiemy się kogo lubił albo cenił, a kogo nie i za co, poznamy jego listy miłosne do żony i nie tylko do żony. Może zaskoczy nas nieraz dosadny język i epitety, jakimi obdarzał niektórych kolegów fizyków. Mam jednak nieodparte wrażenie, że to wciąż tylko tło do czegoś naprawdę istotnego i ważnego. Ale cóż może być ważniejsze? W przypadku Einsteina może to być tylko fizyka. Teraz pojawia sie wątpliwość – ważne dla bohatera w jego osobistym odczuciu, czy tak się nam wszystkim wydaje, bo jakże mogłoby być inaczej z odkrywcą związku E = mc2.
Autor Zakochanego Einsteina, Dennis Overbye dołożył starań, by “przedmiot” jego badań został oświetlony ze wszystkich możliwych stron. Do tego zadania dobrze się też przygotował. Uzyskał licencjat z fizyki na MIT i zaczął studia magisterskie na kierunku astronomii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles. Przez pewien czas pracował w zespole naukowców Boeinga, by ostatecznie rozwinąć swoje talenty w popularyzacji fizyki i astronomii redagując czasopisma popularnonaukowe i osiąść w zespole redakcyjnym New York Timesa. W 2014 był nominowany do Nagrody Pulitzera (dostał ją ostatecznie Eli Saslaw za wnikliwą analizę społeczeństwa amerykańskiego w czasach walki z ubóstwem za pomocą kartek żywnościowych).
Romantyczne uniesienia młodego Einsteina znajdują swoje miejsce na kartach książki i nie pozostaje mi nic innego, jak tylko polecić je uwadze Czytelnika. Równie ciekawą, a z kulturowo-socjologicznych powodów nawet ciekawszą postacią jest pierwsza “towarzyszka życia”, następnie pierwsza żona Ensteina, Serbka Mileva Marić. Przyszła na świat w 1875, czyli była od Einsteina kilka lat starsza. Od dziecka wykazywała zainteresowania matematyką, ale i muzyką – jako ośmiolatka zaczęła brać lekcje gry na pianinie. W tych dwóch zainteresowaniach podobieństwa Alberta i Milevy są uderzające. Droga Milevy do Politechniki w Zurychu nie była tak prosta jak Alberta (choć i on miał początkowo kłopoty z przyjęciem na studia). Została piątą kobietą studiującą fizykę na politechnice i jako jedna z pierwszych uzyskała prawo do uczestniczenia w zajęciach laboratoryjnych razem z mężczyznami. Była jedyną dziewczyną w sześciosobowej grupie, która zapisała się na studia w sekcji matematyki i fizyki; w pozostałej piątce znalazł się Albert Einstein.
Przyjaźń Milevy i Alberta rozwijała się w romans raczej powoli, ale na drugim roku byli już parą. W listach do Milevy nazywał ją swoją Laleczką, co dało Overbeyowi asumpt do stwierdzenia, że “korespondencyjnie był kochankiem idealnym”. Na ich związek rodzice Alberta patrzyli bardzo niechętnie, szczególnie wrogo matka – nigdy, nawet po ślubie i mimo dzieci nie obdarzyła Milevy ani ciepłem, ani sympatią. Niemiecka Żydówka klasy średniej nie umiała zaakceptować małżeństwa syna z “ciemnoskórą” dziewczyną. Zresztą ojciec Alberta też nie był przychylny Milevie – na małżeństwo zgodził się dopiero na łożu śmierci. Nie wiemy jak Marićowie zapatrywali się na związek córki z Albertem, choć zapewne nie byli zachwyceni jej ciążą. W każdym razie, po ślubie i przyjściu na świat drugiego dziecka, ojciec Milevy chciał ofiarować całkiem pokaźny posag. Albert odmówił przyjęcia twierdząc, że “nie żenił się z Milevą dla pieniędzy i że jest mu ona źródłem inspiracji i aniołem strzegącym od występków”. Zyskał tym u teścia zasłużony szacunek.
Otoczone całkowitą tajemnicą pozostają losy pierwszego dziecka Einsteinów, małej Lieserl. Po małżeństwie Alberta i Milevy nie widać powodów, dla których dziewczynka nie pojawiła się w Bernie, gdzie mieszkali rodzice. Dziecko być może zostało wcześniej oddane do adopcji. Możliwe jest jednak, że umarło na szkarlatynę. Ciekawe, że – co prawda wiele lat później, po II Wojnie Światowej – amerykańskie służby specjalne w obawie przed komunistyczna infiltaracją starannie prześwietliły życiorys Einsteina. Nie dowiedziały sie jednak w ogóle o istnieniu Lieserl. Należy dodać, że nie było żadnych podstaw, aby w którymkolwiek okresie życia podejrzewać Einsteina o komunistyczne sympatie. Ale to już całkiem inna historia.
Chwilami burzliwe, chwilami spokojne prywatne życie Einsteina jest nieprzerwanie przeniknięte, więcej: zdominowane przez fizykę. Ta pasja zaczęła się najpóźniej w czasie studiów i nigdy go nie opuściła. Overbye płynnie łączy oba aspekty życia Einsteina, opowiada o ewolucji fizyki na przełomie wieków XIX i XX i absolutnie po mistrzowsku przedstawia istotę problemów, z którymi borykali się ówczesni uczeni. Niezwykle bogaty “wysyp” fizyków tamtych lat obfitował w umysły wybitne. Einstein wszedł w skład tej grupy wkrótce po ukończeniu studiów; włączył się w tworzenie nowej fizyki i wkrótce stał się jednym z głównych jej wirtuozów. Overbye nie pomija chyba żadnej ważnej kwestii, które nurtowały fizyków. Przypomnijmy, że u progu dojrzałości Einsteina, w nauce wciąż dominowała teoria eteru, wszechobecnej wypełniającej Wszechświat, substancji o przedziwnych właściwościach, natomiast w istnienie atomów wierzyli nieliczni, gdy dla wielu pozostawały one nadal niesprawdzalną mrzonką. Słowo “wierzyli” jest tu kluczowe, gdyż wydawało się, że nie ma sposobu by doświadczalnie udowodnić ich istnienie. I wreszcie kwanty, może jeszcze nie mechanika kwantowa, ale sam fakt, że światło składa sie z “kawałków” był trudny do zaakceptowania. Max Planck, który zauważył, że można wytłumaczyć rozkład kolorów ciał rozgrzanych do wysokiej temperatury właśnie za pomocą kwantów światła uznał, że jest to raczej trik matematyczny, albo co najwyżej efekt oddziaływania materia-światło, a nie fundament nowej fizyki. Einstein dostrzegł, też nie od razu, że tkwi w tym problem podstawowy. Światło jest falą i ma jednocześnie naturę cząstek, inaczej kwantów. I niekoniecznie te dwie koncpcje muszą się wykluczać. Dziś wiemy, że taka właśnie jest natura światła.
Tylko, skąd sie wzięły w tytule tensory? Niestety na Ogólną Teorię Względności Einsteina zabrakło mi miejsca.
Home | O książkach | Publications | After hours | Wielka Woda |