Od małpoluda do astronauty

Andrzej M. Sołtan

o książce:
Briana Coxa "Człowiek i wszechświat"


Entuzjasta nauki próbuje zrozumieć, jak doszło do tego, że małpolud z afrykańskiej sawanny w niespełna 2 miliony lat przemienił się w twór zdolny do objęcia rozumen całego Wszechświata.

Brian Cox, profesor fizyki cząstek elementarnych na Uniwersytecie w Manchesterze, wspierany przez szefa działu naukowego BBC nie kryje podziwu dla ludzkiego geniuszu. Choć z niepokojem dostrzega również potęgę ludzkiej głupoty. Tytuł książki – Człowiek i Wszechświat – zapowiada, że zostaną w niej poruszone tematy podstawowe o egzystencjalnym wręcz charakterze. Tytuł oryginału angielskiego – Human Universe – wydaje się to potwierdzać. Zaglądamy do spisu treści. Tytuły rozdziałów – warto je przytoczyć w całości: – Gdzie jesteśmy? – Czy jestesmy sami? – Kim jesteśmy? – Dlaczego tu jesteśmy? i Jaka czeka nas przyszłość? – ostrzegają, że w tym momencie ``czeka nas'' lektura ważna i poważna, a może nawet i ciężka. Zaczynamy … i nie doznajemy rozczarowania. Owszem, lektura ważna, ale przede wszystkim ciekawa i skłaniająca do zastanowienia. A przy tym bogata w informacje i spostrzeżenia, które w pewnym stopniu przybliżają nas do odpowiedzi na postawione pytania. Książka nawiązuje do cyklu telewizyjnego BBC pod tym samym tytułem. Nic więc dziwnego, że jest podobnie zajmująca i atrakcyjna.

Zastrzeżenie, iż tylko ``w pewnym stopniu'' nie podważa walorów lektury. Cox nie ma wątpliwości, że nauka (w znaczeniu ``nauki przyrodnicze'') nie daje odpowiedzi na pytania ostateczne, ale pomaga się do nich zblizyć. To przekonanie emanuje z całego tekstu. Zresztą dwie kwestie początkowe, czyli nasze miejsce we Wszechświecie i ewentualne istnienie inteligentnego życia (poza naszym oczywiście) lokują się zapewne w całości w zakresie nauk przyrodniczych. Jednakże, nieskończoności, jakie towarzyszą pojęciu ``Wszechświat'' skłaniają Autorów do unikania kategorycznych stwierdzeń również na te pytania.

Zawieszając na razie odpowiedź na pierwsze pytanie, Cox nie unika deklaracji swoich przekonań w drugiej kwestii. Ogrom Wszechświata i nieskończona (?) wielość światów podobnych do Ziemi podszeptują, że cywilizacje pozaziemskie istnieją. Fakt, że nie doszło do naszego spotkania z żadną z nich, każe przypuszczać, że pojawiają się one we Wszechświecie raczej wyjątkowo i być może epizodycznie. Cox przeczuwa nawet, że w naszej Galaktyce, czyli w Drodze Mlecznej jesteśmy jedyni. Próba ilościowego podejścia do problemu obcych cywilizacji, podjęta kilkadziesiąt lat temu przez Franka Drake'a wciąż stanowi raczej myślenie życzeniowe, niż ścisłe rozumowanie matematyczne. Drake zamierzał wyznaczyć prawopodobieństwo istnienia innych cywilizacji w Galaktyce w oparciu o dostępny materiał obserwacyjny. Pomysł napotyka jednak przeszkodę, która z samej swej natury niweczy cały program. Bowiem jedyna pewna metoda ocenienia prawdopodobieństwa powstania inteligentnego życia musi polegać na jego odkryciu. Jeżeli do odkrycia dojdzie, konstrukcja Drake'a straci sens, gdyż miejsce formuły prawdopodobieństwa zajmie pewność oparta na empirii.

Pytania, które nurtują Coxa najmocniej koncentrują się na splocie okoliczności i zdarzeń, które sprawiły, iż w wyniku ewolucji na Ziemi pojawił się człowiek rozumny – Homo sapiens. Sam fakt powstania 3,5 miliarda lat temu prymitywnych form życia wydaje się mniej zadziwiający, niż to, że na końcu tego łańcucha, choć po długim czasie, powstała skomplikowana struktura białka, która zapragnęła polecieć na Księżyc i była w stanie to zrealizować.

Dlaczego wśród olbrzymiej różnorodności gatunków tylko jeden stworzył kulturę i zaczął wytwarzać przedmioty, które dziś określamy jako dzieła sztuki? Człowiek współczesny pojawił się jako odrębny gatunek biologiczny jakieś 200 tysięcy lat temu, a jego przodkowie 6-8 milonów lat wcześniej oddzielili się od przodków dzisiejszych szympansów. Przy czym do istotnego wzrostu masy mózgu doszło zaledwie 1,8 milionów lat temu. Czyli wykształcenie człowieka rozumnego z małpy zajęło nie więcej niż parę milionów lat. Dlaczego taka sama przygoda nie przytrafiła się dinozaurom, których niczym nie skrępowane panowanie na Ziemi trwało kilkadziesiąt milionów lat? Czy tylko gigantycznej katastrofie kosmicznej zawdzięczamy to, że nie musimy dzielić się z dinozaurami wynalazkami technicznymi? Może były jakieś inne powody. Choć nie jest do końca pewne, czy liczące sobie 40 tysięcy lat rysunki naskalne są dziełem Homo sapiens, czy Neandertalczyka – Homo neanderthalensis, to właśnie człowiek poleciał na Księżyc, a małpy, owszem – bywały w przestrzeni kosmicznej, ale tylko dlatego, że człowiek je tam wysyłał. I kolejny element, który wpłynął na rozwój cywilizacyjny, związany już wyłącznie z człowiekiem – pismo. Jego wynalezienie rozpoczęło proces gromadzenia wiedzy i niejako automatycznie postawiło człowieka na scieżce, która wybiega również ponad Ziemię.

Wydaje się, że nie ma tu miejsca na wspomnianą wyżej ludzką głupotę. A jednak. Trudno zrozumieć, dlaczego stanowi ona nieodłączną część naszej cywilizacji i ma się co najmniej tak dobrze jak rozum. Rzut oka na historię wojen pozbawia nas złudzeń, że człowiek jest w pełni „rozumny”. Cox zauważa, że nie spotakliśmy dotąd obcej cywilizacji być może dlatego, iż w kosmicznej skali czasu cywilizacje żyja krótko. Mają bowiem podobnie, jak nasza, wielkie możliwości autodestrukcji. Cox nie wypowiada się na temat głupoty w skali lokalnej, wydaje się jednak, że jej obecność na regionalnym, czy narodowym poziomie jest również niekwestionowana.

Powracając na jasną stronę cywilizacji, Cox wspomina swoja młodzieńczą fascynację amerykańskim programem Apollo. Młodszym czytelnikom wyjaśniam, że Apollo to amerykański program lotu człowieka na Księżyc. W latach jego realizacji, blisko pół wieku temu, Apollo i wcześniejsze programy kosmiczne były źródłem inspiracji dla młodego pokolenia. Dość powiedzieć, że zainteresowanie lotami kosmicznymi spowodowało wzrost liczby studentów fizyki i matematyki na uczelniach amerykańskich o jedną trzecią. Cox ubolewa nad zanikiem pionierskiego ducha nie tylko w Ameryce, ale i u siebie w Wielkiej Brytanii. Amerykańskie programy kosmiczne lat 60. zeszłego wieku mimo że były rozwijane w odpowiedzi na imperialną politykę Związku Radzieckiego, wkrótce stały się źródłem narodowej dumy Amerykanów. Więcej, uświadomiły wszystkim, jak wielkie możliwości tkwią w gatunku Homo sapiens. Program lądowania na Księżycu to także przejaw ludzkiej ciekawości świata, innej niż na przykład wścibstwo kota. Jej sens oddają słowa prezydenta Kennedyego, który we wrześniu 1962 mówił: „ Wybraliśmy lot na Księżyc i realizację innych zamierzeń … nie dlatego, że są łatwe, ale dlatego, że są wymagające”. I jeszcze rok 1968 – „apogeum wojny w Wietnamie”, radzieckie czołgi wjażdźają do Pragi, rewolta w Paryżu, u nas – Marzec. A Cox wspomina Boże Narodzenie – „Borman, Lovell i Anders 400 000 kilometrów dalej ocalili rok 1968” – Apollo 8 z trzema astronautami na pokładzie w bożonarodzeniowy poranek krążył na księżycowej orbicie; dowódca misji Frank Borman w ramach „świątecznej audycji” czytał fragmenty Księgi Rodzaju.

Cox: program „Apollo stanowił prawdopodobnie najrozsądniejszą inwestycję znaną z historii współczesnej”. Na poparcie tej tezy przypomniał wypowiedź prezydenta Busha z 1989 roku, że Apollo dostarczył „najlepszego zwrotu inwestycji od czasu, kiedy Leonardo da Vinci kupił sobie brulion”. Coxa „wiara w człowieka” rzeczywiście napawa optymizmem. A mnie chyba nie wypada wypominać drobnych uchybień, jakie wypatrzyłem w tekście.




Home O książkach Publications After hours Wielka Woda